Naszym celem była droga „Taupillaren” na ścianie Tauveggen (około 30km od Stavanger). Jedyne co wiedzieliśmy o drodze to to, że ma mieć 9 wyciągów i jest wyceniona w lokalnej skali na 6- (6a).
Jak pokazał czas, wspinaliśmy się jednak, w zupełnie innej części ściany. Zastane trudności nie pokrywały się z oczekiwanymi. Drogę zaczeliśmy dwoma wyciągami po połogiej płycie z trudną asekuracją, w naszym odczuciu za 6b.
Potem kolejne dwa wyciągi (6b+ i 4c) i docieramy do miejsca, które później po konsultacjach z lokalnym klubem wspinaczkowym udało się zlokalizować na topo.
Zacięcie z lewej strony to pierwszy wyciąg drogi ‘’Taurus”, który ma wycenę 6a. My natomiast, obraliśmy wariant przerysą i jak się okazało, jest to wariant nieistniejący w przewodniku. Wspólnie uznaliśmy, że trudności oscylowały w okolicach 6c.
Następnie wspinaliśmy się trzema wyciągami (6a, 6b+, psychiczne 6a+/A1) drogi Minotaurus, która jest uznawana za najpiękniejszą linię na całej ścianie. Doszliśmy do wygodnej półki, na której w końcu mogliśmy chwilę odpocząć (wcześniej kilka wiszących stanowisk). Ucieliśmy sobie więc, godzinną drzemkę, po której pojawił się kolejny dylemat – którą stroną iść dalej? Nie wiedzieliśmy bowiem, gdzie do końca się znajdujemy. Dla mnie osobiście, obrany wariant był najtrudniejszym wyciągiem na całej drodze. Wyjście dobre 5 metrów nad małą kostkę na granicy odpadnięcia, zadziałało na moją wyobraźnię.
Niestety nie udało się nam określić czy to już istniejący wyciąg, czy nowy wariant. Tak czy inaczej nasze apetyty zostały zaspokojone.
Na koniec zostało 70 m wspinania w łatwym terenie do szczytu z jednym miejscem około 4c.
Mnie przypadło prowadzić większość drogi (wszystko w stylu OS), mój partner Damian Piluś prowadził trzy wyciągi (6b, 4c i 6a – jeden lot).
Cała akcja zajęła nam 22h, z godzinną przerwą na sen. Wszystko o litrze wody i tabliczce czekolady (miało być łatwiej i szybciej 🙂 ).
Wyszło nam 380m wspinania na granicy naszych obecnych możliwości. Na drodze znaleźlimy tylko dwie zardzewiałe kostki połączone starą taśmą. Żadnych haków czy spitów. Wszystko na własnej asekuracji.
Był zachód słońca, wschód księżyca, wschód słońca, spadające bloki skalne, psychiczne wspinanie z czołówkami. Było przeogromne zmęczenie i trzy godzinne zejście w rzęsistym deszczu. Krótko mówiąc – niezapomniana przygoda i cenne doświadczenie.
Korzystając z okazji – chciałbym gorąco polecić wszystkim wspinanie w rejonie Stavanger. Oprócz wspinania na ‘’własnej” na kilkusetmetrowych ścianach, istnieje również wiele sektorów sportowych. W tym miejscu można ściągnąć darmowy przewodnik do wspinania tradowego: http://brv.no/uteklatring/tradklatring/
Z górskimi pozdrowieniami, Damian Laskowski