Zacznę trochę przekornie – tu nie ma żadnego rejonu. Ale myślę, że jest za to ogromny potencjał na utworzenie takowego, za sprawą 200-300 metrowych ścian czekających na poprowadzenie nowych dróg. Miejsce to zna doskonale mój kolega z Norwegii – Magnus i to za jego namową przyjechaliśmy – wraz z Andrzejem – do Seljestad.
MIĘDZY PARKAMI NARODOWYMI
Seljestad trudno nazwać nawet wioską, ot kilkanaście porozrzucanych wzdłuż drogi domów. Najbliższym większym miastem jest oddalona o 30 km Odda (około 3 godzin jazdy z Bergen).
Jadąc krajową drogą numer 13 a potem E134 w kierunku Røldal, po jej dwóch stronach widać wspomniane ściany. Z jednej strony jest Park Narodowy Folgefonna – z trzecim największym lodowcem w Norwegii, po drugiej stronie zaś – Park Narodowy Hardangervidda, z największym górskim płaskowyżem w Europie.
8 grudnia w nocy z czwartku na piątek w zachodnie wybrzeże Norwegii uderzył huragan „Aina”, niosąc za sobą ogromne opady deszczu. W weekend nieoczekiwanie drastycznie spadły temperatury, sięgając -15°C. Splot tych wydarzeń sprawił, że liczne wodospady zmieniły się w lodospady w ciągu tygodnia. 16 grudnia, w dniu, w którym pojawiliśmy się na miejscu, warunki dawały nadzieję na wspinanie.
Zaczynało się przejaśniać kiedy o 8:30 wyruszyliśmy z parkingu. Idąc najpierw wzdłuż drogi by w dogodnym miejscu przed „Selejstadtunnelen” przeskoczyć przez barierki i zaspy z lewej strony.
Im bliżej byliśmy tym gorzej wyglądała linia, którą sobie zaplanowaliśmy. Szalę goryczy przelała lustracja ściany lornetką. Byliśmy zgodni, że w tych warunkach bezpieczniej będzie zmodyfikować plan i zamiast wspinać się filarami w środkowej części lepiej pójść wariantem z prawej strony, zważywszy na budzące grozę ogromne sople-kilery wiszące w linii wcześniej planowanej.
LODOWA LEMONIADA
Na początek teren maks. do WI3 na całą długość 60 metrowej liny. Problemem okazuje się jednak cienki lód, przez co asekuracja pozostawia wiele do życzenia. Czujny pierwszy wyciąg prowadzi Magnus, Andrzej asekuruje, a ja wszystko dokumentuję – taka mała zaleta wspinania w trójkowym zespole.
Kolejny wyciąg przypada mi. Zdecydowanie za minimum WI4 – lód jest co prawda lepszej jakości, ale jest o wiele stromiej. W połowie wyciągu, strzepując bułę, spoglądam na filar po lewej – ten którym planowaliśmy się wspinać. Zdecydowanie nie wygląda zachęcająco, jest jeszcze nie do końca uformowany. Cieszę się, że obraliśmy nasz wariant. Po dość długiej batalii, na półwiszącym stanowisku, asekurując chłopaków, podziwiam ogromne lodowe połacie Folgefonny.
Do kolejnego stanu pod ogromnym okapem wspina się Andrzej. Spektakularne miejsce na stanowisko.
Zerkam na zdjęcie ściany, które zrobiłem przed drogą. Wydaje się, że jesteśmy mniej więcej w połowie. W trakcie wspinania staramy się cały czas planować potencjalną linię zjazdów, zapamiętując miejsca z solidnym lodem na Abałakova. Jest już 15:00, powoli się ściemnia. Zakładamy czołówki i decydujemy się kontynuować. Czwarty wyciąg przypada Magnusowi. Trochę mu zazdroszczę, bo jest w świetnej perspektywie na dobre zdjęcie, które zresztą „popełniam”.
Idąc na drugiego, w pewnym momencie po zabiciu dziaby robię pokaźnej wielkości otwór, z którego leje się – wprost na mnie – strumień wody. Przyśpieszam, momentalnie uciekając spod prysznica. Po chwili widzę jak moje ubranie pokrywa warstwa lodu.
Łamiemy kolejność prowadzenia i następny wyciąg przy świetle czołówki ponownie idzie Magnus, klucząc w lodzie „jak puszcza”. Trwa to trochę, ale mamy porządne puchówki. A i ciemniej przecież już nie będzie. Lina się kończy, komend nie słychać, więc z napięcia liny wnioskujemy, że trzeba będzie przejść w asekurację lotną do momentu, gdy Magnus znajdzie miejsce na stan. Jesteśmy zadowoleni, że zrozumieliśmy się dobrze bez słów. W tym składzie wspinaliśmy się wcześniej tylko na dwóch krótkich lodospadach i jednej długiej mikstowej drodze w Hemsedal.
Zauważamy, że zatrzymują się auta przy drodze. Chyba nasza obecność nocą w ścianie wzbudza u przejezdnych obawy. Dochodzą do nas jedynie niezrozumiałe krzyki. Jakiekolwiek odpowiadanie jest bezsensowne, więc wyłączamy tylko czołówki dając do zrozumienia, że nic złego nam się nie dzieje.
Szósty i, jak się okazuje, ostatni wyciąg biorę na siebie. Pokonuję dwa strome 10-metrowe progi i biegnę łatwiejszym terenem do lodowej ścianki na szczycie. Robię ostatnie stanowisko i ściągam chłopaków.
Chwila radości i przygotowania do zjazdów. Najpierw jednak odkręcamy termos. Nadal ciepła lemoniada smakuje na tyle wybornie, że postanawiamy na jej cześć nazwać naszą drogę, dodając przedrostek Ice.
Z lokalnej gazety, dowiaduję się później, że szczyt na który się wspinaliśmy, nazywa się Nasanuten.
„Ice Lemoniada” 265m WI4 Nasanuten, Seljestad
Norwegia 16.12.2017
Magnus Birkrem & Damian Laskowski & Andrzej Hołowiński