Żebro Buli pod Bandziochem, Sylwester 2015

Sylwestrowy wyjazd do MOka w roku 2014/2015 za sprawą ślubu naszych Klubowych Przyjaciół stał pod znakiem rekreacji-integracji jeszcze bardziej niż zawsze. Po hucznym weselu i dwóch dniach poprawin… w piątek wieczorem postanowiłyśmy z Elą spakować plecak. W końcu szpej który nosiłyśmy na własnych plecach (głównie zjeżdżając windą z 5tego piętra na parter;-) ), należałoby choć raz wykorzystać.

 

Postanawiając, że idziemy same, bez wsparcia dzielnych mężczyzn wybieramy niezbyt cyfro-lotną, ale uroczą drogę – Żebro na Buli. Umawiamy się na pobudkę o 7 – droga może i krótka, ale z dnia poprzedniego wiemy, że po południu lubi padać, i to bardziej woda niż śnieg. Tradycyjnie jednak, już kładąc się spać przestawiam budzik na 8mą, a wstajemy po pół godzinnych drzemkach.

 

Za oknem przybyło kilka centymetrów śniegu, trwające wciąż opady nie zachęcają, nieśpiesznie jemy śniadanie i pijemy cappucinko…. do czasu kiedy do kuchni wpada trzech młodych wilków z zapytaniem o schemat Buli… urzeczona naszywkami na kurtkach z prędkością wiatru przynoszę kolorowe kartki, same również ‘przyśpieszamy kroku’ i przed 10tą wyruszamy.

 

Podejście mija nam na rozmowach o życiu i wspinaniu (z naciskiem na życiu;), po niecałej godzinie szpeimy się pod drogą. Początkowo małe zamieszanie – jacyś towarzysze szukają wejścia na Hińczową wprost w żlebie opadającym z Buli, lekko zaniepokojone naprowadzamy ich że to nie tu i same wbijamy się w drogę. Ela szybciutko prowadzi pierwszy wyciąg po ładnie zmrożonych trawach, zalicza jakieś dwie kosówki, dokłada pętlę na drzewie i już mnie woła. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami teraz moja kolej, męczę się chwilę na niby łatwym oblodzonym wyjściu próbując zabić dziabę – Elcia przypomina że w granit się nie wbiję, zmieniam więc taktykę, zakładam przelot na psychę i idę. ‘Trudności’ trzymają, Ela zdążyła trochę zmarznąć więc na kolejnym stanie robimy akcję ubierania puchu pod Gore.

 

Zdejmowanie uprzęży w mega lufie;) na Buli – jako pomoc służy nam kolega spotkany na początku drogi, twierdzący że mnie zna choć ja go – początkowo- nie do końca. Szybko ruszamy dalej – prawie biegnę w łatwym terenie, lina szybko się kończy, proszę więc Elę żeby zlikwidowała stan i ruszyła na lotnej za mną, uważając aby nie potknąć się na tym ‘stromym’ polu śnieżnym. Ostatni wielki lekko przerażający nas komin atakuje Ela. Podchodzi bliżej, ładuje dwa camy i z małą ‘częstochową’ niczym kozica wskakuje do góry. Zbieram przeloty i dochodzę do Eli. Robimy pamiątkowe foto na końcu drogi i jeszcze za jasności schodzimy nad staw – radość i gratulacje.

 

W ten oto sposób dokonałyśmy pierwszego od dłuższego czasu damskiego zimowego przejścia w KW Trójmiasto, otrzymując od samego Prezesa miano ‘kobiecego Dream Team’ 😉 Mała dramaturgia została wprowadzona do opowiadania celem wzbudzenia emocji czytelnika a tak naprawdę było miło, wesoło i przyjemnie. Bez żadnego feminizmu, a po prostu żeby spróbować przejścia bez faceta na którego zawsze można liczyć, zachęcamy do kolejnych ‘babskich’ przejść.