Wigilijno-świąteczne wspinanko 2015 w Morskim Oku

Naszą przygodę ze wspinaniem w Tatrach w tym sezonie zimowym rozpoczęliśmy od rozprawy z Postulatem Daga na lewym skraju Kazalnicy Mięguszowieckiej w Wigilię 2015.

 

Droga ta była w zeszłym roku już dwukrotnie atakowana przez nasz zespół. Za pierwszym razem do wycofu zmusiły nas roztopy i totalne przemoczenie jeszcze przed osiągnięciem trudności, za drugim już na wyjściu z nich (na 6. wyciągu) wyrwałem ze ściany bloczek skalny, z którym poszybowałem w przestworza a następnie oberwałem w plecy. Dokończyłem wyciąg ale nie byłem w stanie wspinać się dalej. W ten sposób zrobiliśmy tylko część drogi – co prawda w tym zwyczajowo chodzonym wariancie ale naszym celem była cała linia wraz z Załupą Daga aż do Siodełka na Filarze i potem do szczytu Kazalnicy.

 

Za trzecim podejściem sprawą honoru stało się nie tylko przejście całości ale i poprawienie rekordowego czasu, należącego dotąd do zespołu Jasiek Kuczera – Marcin Księżak. Warunki w ścianie – ciepło i sucho – były idealne do wspinania w skalnym, przewieszonym terenie, którym biegną 2 kluczowe, 40-metrowe wyciągi tej uroczej drogi. Powspinaliśmy się fajnie, na luzie i już po 9 godzinach od wejścia w ścianę (i 2 minutach, co skrzętnie zauważyła Gosia) osiągnęliśmy oboje Siodełko, uznawane za koniec drogi. Dodatkową godzinę zajęło nam podejście łatwym terenem na wierzchołek Kazalnicy MSW.

 

Tego dnia zjedliśmy wspaniałą Wigilię w towarzystwie klubowego kolegi Pawła Mierzwińskiego oraz naszych przyjaciół z Gorzowa Marty Wrzask i Jarka Woćko. Barszczyk, pierogi z kapustą i grzybami, śledzik w wielu odmianach i świeżo usmażony karp to tylko niektóre z dań, będących w menu tego wieczoru.

 

W pierwszych dniach Świąt ludzi w schronisku przybywało, życie towarzyskie kwitło w najlepsze, imprezy przeciągały się do późnych godzin nocnych lub wczesnych rannych. Fajnie jest dobrze się wyrestować ale jeszcze fajniej coś załoić. Po 2 dniach odpoczynku, 27 grudnia już o 3 w nocy ponownie szliśmy po szklistym, pokrytym centymetrową warstwą wody lodzie Morskiego Oka, w kierunku naszej ukochanej Kazalnicy. Kolejne wyzwanie było poważniejsze, nieznane, owiane lekką mgiełką legendy. Czyżewski-Kurtyka. Pierwsze przejście latem 2 dni, drugie powtórzenie zimą – 4 dni, ostatnie przejście zimowe nie wiadomo kiedy. Vl+A3 wg topo ale stare nity miejscami wymienione na nowe, pocieszający też rekord zimowy 9:40 (Janusz Gołąb, Staszek Piecuch – rakiety kosmiczne alpinizmu). Świt zastał nas w Bazie Wysuniętej. Mknęliśmy przed chwilą dobrze znanym obejściem Ostrogi, przez Ciemne Żeberko – na lotnej, potem Wielki Głaz, ostry zakręt w prawo, długi trawers, Różowe Zacięcie.

W Bazie zaczyna się zabawa. Już wyciąg podprowadzający pod strefę przewieszoną (letnie 6+) okazał się nie lada wyzwaniem. Piątkowa, lita sekcja zaatakowana w rakach nie poddała się i po chwili pełnej kwęknięć, ostrzeżeń, zapowiedzi i ogólnego dojrzewania zadyndałem w końcu parę metrów pod ostatnim przelotem. Skyhook okazał się niezbędny na tym wyciągu, który zajął mi masę czasu i nadżarł konkretnie psychę. Potem było znacznie lepiej. Gosia sprawnie przehaczyła pierwsze okapy, ja drugie. Najgorsze były wyjścia z hakówki w litą letnią klasykę. Takie piątkowo-szóstkowe płyty z ciągle zsuwającymi się z szyi czekanami, balansem raków w litej skale i kilkumetrowym potencjalnym lotem doprowadzają do psychicznej ruiny. Z hakówki ciekawszy moment to zwiśnięcie na zetlałej dwumilimetrowej pętelce zwisającej z rurpa. Mimo tego posuwaliśmy się dość szybko w kierunku wierzchołka. Do rekordu zabrakło dużo ale 14,5 godziny można uznać za godnie stoczoną potyczkę.

 

Po zejściu – a jakże – kolejna impreza. Wreszcie 29 grudnia zjechaliśmy do Zako, odwiedzić znajomych. Wracamy wieczorem – zimno jak cholera. Może by tak Filar Mięgusza jutro zrobić? Ja już raz byłem, Gosia nie, a to megaklasyk rejonu.. Poszliśmy. Całą drogę prowadziła Małgosia. Ja dostałem na otarcie łez ostatni, łatwy wyciąg i trochę na lotnej w środkowej części Filara. Miałem też przyjemność poprowadzić zjazdy kopułą szczytową do Zachodu Janczewskiego. Lubię zjeżdżać w ciemnościach. Dokładnie tyle ruchu, żeby się ani nie zgrzać ani nie zmarznąć. W warunkach dobrych firnów w żlebach i zachodniego, przykrego wiatru na grani, jako najszybszą i najbardziej komfortową drogę powrotną uznaliśmy właśnie opcję zjazdów i zejście przez Bańdzioch. 4 repiki na skalnych zębach zostały dla naśladowców.

 

Po zejściu, zgadnijcie co? Dokładnie – impreza 🙂

 

Autor: Józek Soszyński