Kant Filara Kazalnicy, Sylwester 2015

Pogoda nie rozpieszczała w czasie klubowego sylwestra 2015 w Morskim Oku. Temperatura wahała się od +4 do -20 a wiatr od 0 do 100 km/h. W oknach pogodowych krótkich niemal jak w Patagonii udało mi się zrobić 2 przejścia.

 

Rysa Strzelskiego

 

Wybrałem się z Dawidem Lemańczykiem, świeżo upieczonym adeptem wspinaczki i naszym młodym klubowiczem, żeby poruszać się trochę w restowy dzień. Dla niego była to pierwsza przygoda z zimowym wspinaniem. Wystartowaliśmy w ścianę wcześnie, o 13-tej, bo wiadomo, że w grudniu dzień krótki. O 18-tej znaleźliśmy się na Progu Mnichowym w załamaniu pogody. Nasze rzęsy i brwi pokryły się lodem a wicher i zamieć spowodowały, że błądząc i tracąc wielokrotnie orientację, wracaliśmy do schroniska 3 godziny :). Było fajnie.

 

Kant Filara

 

Dwa razy w grudniu 2014 wbijaliśmy się z Małgosią w Filar na Kazalnicy Mięguszowieckiej z zamiarem przejścia jego Kantem. Pierwszy wycof nastąpił na początku hakówki a 2 dni później 20 metrów wyżej zimno i wiatr ostudziły zapał asekurującego. Godzina w bezruchu na półwiszącym stanowisku wystarczyła, żeby porzucić wszelką nadzieję na pokonanie drogi.

O pierwszej w nocy, drugiego stycznia 2015 r. po raz trzeci (1,2,3 🙂 jedliśmy bez zapału i apetytu śniadanie w kuchni starego schroniska z zamiarem położenia się z powrotem spać i nie wiem właściwie co nas podkusiło ale wyszliśmy… zabrać sprzęt przygotowany dzień wcześniej pod ścianą. Nie wypisaliśmy się w książce wyjść no bo przecież zaraz wracamy. Pod ścianą oszpeiliśmy się i ruszyliśmy wznoszącym się trawersem w Ostrogę Kazalnicy w celu wycofania się linią zjazdów spod Ciemnego Żeberka, jednak zamiast po 200 m wspinaczki na lotnej rzucić linę, przeszliśmy Żeberko. Następne zjazdy możliwe są wyciąg wyżej i jeszcze bardziej na lewo ale nie skorzystaliśmy. Kolejny wyciąg, kolejna możliwość łatwego wycofu (tym razem Wielki Blok) i kolejna błędna decyzja.

 

Od Żeberka idę na drugiego. Wspinam się szybko, niechlujnie i co chwila latam. Na trawersie przy Bloku lecę wahadłem w noc, widowiskowo krzesząc iskry rakami po granicie. Trochę wywozi mnie w powietrze ale na szczęście sięgam dziabą do ściany i wypełzam na półkę. Teraz możemy już zjechać „Długoszem” ale postanawiamy zrobić jeszcze 1 wyciąg hakowy na Filarze i wtedy zjechać. Robi się jasno, wszystkie triki na początku hakówki mam po wcześniejszych próbach opanowane, więc idę jak na zakupy do Tesco na kolejne stanowisko. Oczywiście zjazdowe i oczywiście nie zjeżdżamy. O ósmej Gosia, obwieszona sprzętem jak regał sklepowy wędliną przed świętami, atakuje z sukcesem kolejny wyciąg.

 

No i wszystkie plany wzięły w łeb, bo stąd już się zjechać nie da. Wtrawersowaliśmy się nad Okapy i 60-cio metrowa lina nie sięga ściany poniżej. Tym razem przymusowo robię jeszcze jedną krótką hakówkę. Problem na starcie rozwiązuje po dłuższej walce jedynka wklepana na tyle solidnie, że Gonia nie da rady wyłuskać jej z powrotem. Osiągam stanowisko wreszcie nie aż tak eksponowane i w miarę łatwy trawers na Półkę z Krzakiem. Od tego miejsca niesie nas już do góry entuzjazm i wiara. Gosia napiera na piątkową płytę a potem ja na szóstkowy komin zakończony pięknym płytowym cruxem. Jeszcze 2 wyciągi przed nami, które znamy z wcześniejszych przejść Filara a teraz chcemy spróbować klasycznie. Zjazdy nikomu nawet nie przychodzą do głowy.

 

Zaczęło mżyć ale nic to, śliczne wspinanie w świetnych, idealnych na dziaby rysach. W połowie wyciągu najtrudniejszy fragment, dalekie sięgnięcie w rysę za zaklinowany kamień spod wywieszającego się bloku. Leje regularnie a ja kombinuję jak się ustawić żeby dosięgnąć, wreszcie pośpiech wygrywa z ambicją, chrzanić klasykę, trzeba stąd wiać. Gnam do góry w A0 byle szybciej. Gosia na drugiego wyciąga małpę, byle szybciej. Na Półce z Płetwami wicher i deszcz. W świetle czołówki błyszczy mokra Ścianka z Hakami. Przed nami ostatni wyciąg z nieprzyjemnym wyważającym trawersem i końcowe zacięcie. Docieram zziajany i mokry do toprowskiego ringu. Auto, zbieraj, koniec, możesz, idę, idź. Przez wiatr nie słyszymy się wzajemnie ale taka jest kolejność, więc strzępy krzyków interpretujemy. Gonia coś jeszcze wrzeszczy. Chyba będzie pałować do góry na żółtej i rzeczywiście po chwili żółta napięta jak stringi na śwince Piggy a niebieską zbieram. Woda cieknie mi w rękawy.

 

Entuzjazmu i radości na ostatnim stanowisku brak. Szybka wymiana szpeju, baterii w czołówkach, żelek energetyczny pośpiesznie wciśnięty do ust. Powraca temat zjazdów. To co? Długoszem? Nie ma szans, lina w tym wietrze będzie „zwisać” poziomo. Ruszamy w stronę szczytu i po chwili rozumiemy słuszność tej decyzji; temperatura gwałtownie spada i liny zamieniają się w kable a ubranie w pancerz. Zamarzają karabinki. Mróz uwięziłby nas w ścianie na noc, nie dalibyśmy rady ani zjechać po tym drucie zbrojeniowym ani ściągnąć liny po zjeździe. Mokre ciuchy, buty i rękawiczki i kibel w ścianie… Lepiej nie myśleć co toprowcy ściągaliby następnego dnia do Zakopanego.

Po godzinie kopania w mokrym śniegu jesteśmy na Kazalnicy. Nawet nie zatrzymuję się na wierzchołku. Gosia daleko, na 40 metrach lotnej asekuracji. Wiatr miecie lodowym śryżem. Jeszcze godzina, chwila strachu przed lawinami, odpinający się rak, trochę zewspinywania tyłem, kilka przelotów na wszelki wypadek. I już.

 

Na progu Stawu witają nas Darek i Paweł z ciepłymi, suchymi rękawicami i gorącą herbatą.

 

Ostatnia hakówka

Gosia po zejściu